środa, 6 listopada 2013

"Publiczność antropologów czy Antropologia publiczna"

Zastanawiając się jak zdefiniować zakres działalności naszego koła doszliśmy do wniosku, że doskonałą okazją do napisania pierwszej notki będzie próba zrelacjonowania sesji plenarnej ANTROPOLOGIA W PRZESTRZENI PUBLICZNEJ zamykającej I Kongres Antropologiczny. Relację urozmaiciliśmy naszymi osobistymi refleksjami nad zasłyszanymi wypowiedziami panelistów: Elżbiety Drążkiewicz (już nie Cambridge University), Ewy Jagiełło (Uniwersytet Łódzki), Agnieszki Kościańskiej (Uniwersytet Warszawski), Andrzeja Ledera (Polska Akademia Nauk), Marcina Lubasia (Uniwersytet Jagieloński) oraz zgromadzonej publiczności. Dyskusję moderował Tomasz Rakowski (Uniwersytet Warszawski) wraz z Marcinem Brockim (Uniwersytet Jagielloński).

Punktem wyjścia do dyskusji na temat marginalnego udziału antropologów w debacie publicznej było pytanie o to, czym właściwie jest antropologia. Kim jest antropolog/antropolożka, co robi, jak do tego podchodzi i w jaki sposób ma szansę zaistnieć w powszechnej świadomości? Zdaniem panelistów antropolog wyraża głos poszarpanych dyskursów marginalnych, mniejszości, której nie chce słuchać większość. Z upublicznieniem antropologii wiąże się także jej zaangażowanie – czy badacz, zajmując się w prasie tematem nieoczywistym dla większości odbiorców przestaje być „obiektywnym naukowcem”, stając się rzecznikiem sprawy? Sesja pokazała, iż odpowiedź na to pytanie nie jest łatwa. Przede wszystkim dlatego, że w samym środowisku polskich antropologów nie ma jednoznacznych definicji antropologii zaangażowanej, publicznej czy stosowanej.

Sesję otworzyła refleksja dotycząca zaangażowania antropologa w problemy badanej społeczności. Tutaj zdania były podzielone. Niejasna okazała się rola badacza – czy może się ona kończyć na produkcji wiedzy, czy konieczne jest jej dalsze monitorowanie, „śledzenie” tego, kto i w jaki sposób ją wykorzystuje? Jeden z moderatorów przywołał obraz polskiej wsi XXI wieku („Czekając na sobotę”), by zapytać zgromadzonych czy antropolodzy mają moralny obowiązek ingerowania w życie społeczności w oparciu o wypracowaną wspólnie z badanymi wiedzę. W jakim celu? By zakwestionować przekazy medialne i wzorce światopoglądowe płynące z uprzywilejowanego politycznie i ekonomicznie „centrum”. By walczyć z rodzajem przemocy symbolicznej i strukturalnej jakiej doświadczają mieszkańcy tzw. obszarów peryferyjnych.

Podczas spotkania kilkakrotnie przywołano postulat Jean’a Francoisa Lyotarda, by publiczna antropologia polegała na dawaniu głosu tym, którzy z przyczyn politycznych są go pozbawieni oraz umożliwianiu im zaistnienia w debacie publicznej. Jedna z panelistek, opowiadając o swoim uczestnictwie w debacie zorganizowanej przez Stowarzyszenie Romów w Polsce, poświęconej wizerunkowi kobiet w tej społeczności, zwróciła uwagę na fakt, iż próba zakwestionowania obiegowych opinii urastających do rangi obowiązującej wizji rzeczywistości to walka z wiatrakami, gdy zgromadzona na spotkaniu publiczność zadaje pytania w stylu „dlaczego romskie dzieci są głupie?”. Pokazuje to, jak głęboko stereotypy i uprzedzenia są wcielone w ogólne wyobrażenia o grupach mniejszościowych. Problem z wykorzystaniem złożonej i wielowarstwowej wiedzy antropologicznej polega również na tym, że często nie wiadomo, od którego momentu zacząć, by przebić się przez warstwę stereotypów czy uprzedzeń, przyjmowanych jako niezachwiana wizja rzeczywistości.

Rozważając kwestię nieobecności antropologów w środkach masowego przekazu, paneliści zastanawiali się co sprawia, że nie pasujemy do czarno-białego świata spolaryzowanych mediów i bloków reklamowych dłuższych niż programy, między którymi są emitowane. Jak tej nieobecności zaradzić? Jedna z zaproszonych antropolożek nawoływała do pisania i komentowania bieżących wydarzeń, będąc zdania, że antropolog ma moralny obowiązek negowania krzywdzących i zawężających rzeczywistość przekazów medialnych w oparciu o swoją wiedzę. Jednocześnie, postulowała by pozbyć się sztywnego gorsetu oddzielającego naukowców od ludzi o innym kapitale społecznym czy kulturowym. Jeśli naprawdę zależy nam na uczestnictwie w debacie publicznej, to antropologia musi posługiwać się aktualnym i zrozumiałym słownictwem i masowymi kanałami przekazu. „Fajne” książki (poruszające ważne z perspektywy ludzi tematy), media społecznościowe i nośniki inne niż pisane (sztuka, film, grafika) są szansą na poszerzenie widoczności antropologów w przestrzeni publicznej.

Kolejną wartą uwagi kwestią jest problem definiowania poszczególnych subdyscyplin antropologii. Sami uczestnicy dyskusji (zarówno widownia, jak i paneliści), mimo deklarowanej otwartości, nie byli w stanie dojść do porozumienia w sprawie, naszym zdaniem, fundamentalnej – czym jest zaangażowanie antropologa i jak powinno być rozumiane? Pojawiały się głosy, by traktować zaangażowanie jako dekonstrukcję czy refleksję nad utartymi sloganami i stereotypami. Część osób postulowała „gabinetowość”, pozostawanie w murach akademii i doradczą funkcję antropologii, aby uniknąć uwikłania badacza w teren. Nie udało się też jednoznacznie ustalić granic antropologii zaangażowanej – czy jest to praca na zlecenie rządu, doradzanie wielkim korporacjom (tak jak rozumiane jest brytyjskie "applied anthropology"), czy raczej postawa i sposób odniesienia się do problemu diagnozowanego w terenie wraz z grupą ludzi, z którą badacz współpracuje ("engaged anthropology”)? Właśnie te różnice w definiowaniu różnych obszarów w obrębie naszej dyscypliny sprawiły, że sporą część ponaddwugodzinnej dyskusji zajął trudny z perspektywy moralnej temat zaangażowania antropologów w pracę zlecaną przez rząd czy wojsko. Bez wątpienia rozpoznanie sytuacji, w której antropolodzy posługują się wieloma odmiennymi definicjami, rodzi problem polegający na indywidualnym definiowaniu zaangażowania antropologii i jej stosowalności. Czy wyznaczanie granic dziedziny i działalności antropologa powinno pozostać kwestią indywidualnego wyboru badacza uwarunkowaną wyborami etycznymi?

Podsumowując, sesja pokazała niewątpliwie, że współczesna polska antropologia nie ma jednolitego publicznego wizerunku. Przyczyn takiej sytuacji można z pewnością upatrywać w tym, że konserwatywna część akademii wciąż uważa zaangażowanie antropologa w sprawy publiczne za nadwyrężenie tożsamości badacza. Jeśli wiedza antropologiczna zaczyna być wykorzystywana do celów innych niż pozyskiwanie tytułów naukowych, autorytet antropologiczny przestaje mieć swoje "naukowe" podłoże. Nieobecności antropologów w najistotniejszych i najbardziej naglących debatach publicznych winne może być również powszechne przekonanie, że tym, co zajmuje nasze umysły wciąż są wyłącznie łowickie wycinanki czy podhalańskie spódnice. Folklorystyczne tradycje dyscypliny stały się kozłem ofiarnym porażki projektu antropologii publicznej, bo jak instytucje państwowe mają poważnie traktować badacza, który się zajmuje pisankami? Jako członkowie koła naukowego, twierdzimy, że zaangażowanie antropologów w problemy społeczne powinno być definiowane oddolnie, w ramach konkretnej społeczności. Uważamy, że tylko to może sprawić, że antropologia jako nauka społeczna zyska szacunek i poszerzy własną reprezentację w przestrzeni publicznej. Dlatego apelujemy: kochani antropolodzy, którzy nie znacie terminu antropologii zaangażowanej, nie mylcie jej ze stosowaną. Nie mylcie zastosowania badań antropologicznych z istotą zaangażowania. Nie podważajcie subiektywności i refleksyjności w imię pozytywistycznych ideałów. Być może dzięki temu uda nam się dogonić XXI wiek i nasza publiczna działalność nabierze więcej sensu. My natomiast zyskamy wreszcie słuchaczy poza murami akademii.



Autorzy: Karolina Balmas, Marek M. Berezowski, Aleksandra Reczuch, Monika Sznel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz